wtorek, 21 czerwca 2016

5.

Są dni kiedy mam ochotę wszystko zakończyć. Są chwile, kiedy przez łzy powstrzymuje się od krzyku. Wszystko po kolei mi się sypie. Z pracą ciągle problem, była i zaraz nie ma, moje studia stoją pod wielkim znakiem zapytania. Jak tak dalej będę stała finansowo, to nigdy nie pójdę na wymarzoną magisterkę. Zdrowie ciągle się sypie, jak tarczyca się unormowała, to z kolei mam za wysoki cukier, cały czas górne granice i zdarzają się przekroczenia. Trzustka zgadała się z tarczycą i jak na złość wspólnie się psują. Jeszcze tego mi brakowało. Do tego huśtawka nastrojów, kłótnie w domu. 
Od paru dni, nie mam ani siły, ani motywacji by nawet wstać z łóżka. Podnoszę się na dzień dobry cukier, humor od rana zły, nawet nie mam ochoty myśleć o głupich kanapkach na śniadanie. Nie mogę pozwolić sobie na brak jedzenia. Choć czasem ta myśl jest kusząca. Nawet nie mam chęci jeść, nie odczuwam głodu. Mój organizm sam się wyniszcza, po co go utrzymywać, skoro ciągle jest przeciwko mnie. Nienawidzę go, nienawidzę tego jak ciągle coś w nim przestaje funkcjonować jak trzeba, nienawidzę ostatnich dni. 
Czarna chmura znów zawitała do mego życia. Krąży nade mną, gęsta, czarna, smolista. Wdycham jej trujące opary, niszczy moje ciało, mój umysł, niszczy mnie. Wróciła z większą siłą, otula mnie swymi silnymi ramionami... pochłania moje ja, wysysa ze mnie szczęście jak dementor z Harego Pottera. 
Dni wydają się zbyt długie, czasem zbyt krótkie, sen nie przynosi ukojenia, dni mijają, humor się nie poprawia, cukier podwyższa... żal i smutek wylewa się morzem łez. Nic nie poprawia humoru, ani ulubiony serial, czekolada, nawet nie mam ochoty na czytanie, sex nic. Nic zupełnie, nic. Pustka, złość, czarna chmura która wypełnia moje wnętrze...

27

 Tak minęło w chuj czasu... Choróbsko jakoś ogarnięte, badania ograniczone do raz w roku. (chociaż tyle) Ale jak zwykle ja dziś nie o tym. N...