Od paru dni, nie mam ani siły, ani motywacji by nawet wstać z łóżka. Podnoszę się na dzień dobry cukier, humor od rana zły, nawet nie mam ochoty myśleć o głupich kanapkach na śniadanie. Nie mogę pozwolić sobie na brak jedzenia. Choć czasem ta myśl jest kusząca. Nawet nie mam chęci jeść, nie odczuwam głodu. Mój organizm sam się wyniszcza, po co go utrzymywać, skoro ciągle jest przeciwko mnie. Nienawidzę go, nienawidzę tego jak ciągle coś w nim przestaje funkcjonować jak trzeba, nienawidzę ostatnich dni.
Czarna chmura znów zawitała do mego życia. Krąży nade mną, gęsta, czarna, smolista. Wdycham jej trujące opary, niszczy moje ciało, mój umysł, niszczy mnie. Wróciła z większą siłą, otula mnie swymi silnymi ramionami... pochłania moje ja, wysysa ze mnie szczęście jak dementor z Harego Pottera.
Dni wydają się zbyt długie, czasem zbyt krótkie, sen nie przynosi ukojenia, dni mijają, humor się nie poprawia, cukier podwyższa... żal i smutek wylewa się morzem łez. Nic nie poprawia humoru, ani ulubiony serial, czekolada, nawet nie mam ochoty na czytanie, sex nic. Nic zupełnie, nic. Pustka, złość, czarna chmura która wypełnia moje wnętrze...