Tak minęło w chuj czasu...
Choróbsko jakoś ogarnięte, badania ograniczone do raz w roku. (chociaż tyle) Ale jak zwykle ja dziś nie o tym.
Nawet nie wiem jak zacząć bo życie rozjebało się i to tak konkretnie. W końcu odeszłam od męża, to już rok jak nie jesteśmy razem, tyle się wydarzyło. Parę spraw sądowych za nami. Widzenia i alimenty na Syna załatwione, w maju była pierwsza sprawa rozwodowa, druga na 7 grudni, oby ostatnia.
Pracy wciąż brak, tak dołujące. Trochę pracowałam w sklepie, ale nie wyszło. Zapisałam się na staż i też czekam. Z kimś tam się pospotykałam, spędziłam miło czas i trafiłam na Niego.
Było naprawdę pięknie, przez jakiś czas, czułam się szczęśliwa, dostrzeżona, czułam że mam Tą osobę, która się mną po prostu opiekuje. Był wspólny czas, spacery, trzymanie za dłoń, przytulanki, pocałunki, sex. Była czułość, dotyk, bliskość.
Zaczęło mi zależeć, zaczęłam coś czuć i wszytko jebło.Znów mi nie wyszło. Znów jest płacz, ból.
Jest mi cholernie przykro, że po prostu ze mnie zrezygnował. Gdy byłam tak szczęśliwa.
Nawet nie wiem jak to sie stało, zabrakło znów uczucia, znów siedzę i zastanawiam sie czego mi brakuje, że tak po prostu nie można mnie pokochać, czy po prostu to nie ten facet.
Czy żałuje ?? Nie, przeżyłam cudowne chwile, przez te parę tygodni byłam naprawdę szczęśliwa. Jestem wdzięczna za ten czas. Tak znów cierpię i nie wiem czy mam siłę by próbować w kolejnej relacji. Jestem zmęczona, że ciągle nie wychodzi.
Znowu mi nie wyszło, nie chce się załamywać, ale to czas by jakoś przetrawić ten ból, akceptuje go i daje sobie czas na przepłakanie. Na przetrawienie tego bólu, smutku, żalu. Czas by jakoś się pozbierać, wierze w proces. Jest ból bym znów mogła odnaleźć siebie, teraz jest pustka, zrobiło się znów w moim życiu miejsce na nowe lepsze doświadczenia dla mnie. Wierze w proces, jest ból są łzy, będzie znów radość i śmiech.
Nie jestem sama, mam rodziców na których zawsze mogę liczyć. Mam syna, doceniam Jego obecność w moim życiu. Moje światełko w tunelu, w każdej złej sytuacji w życiu